Muzyka naiwna

Muzyka naiwna

Muzyka naiwna to dźwięczna podróż przez ponad 7 lat twórczych dróg i bezdroży, która wreszcie kończy się odkryciem boskiej cząstki. Nie dajcie się jednak zmylić – to śmiertelnie poważna zabawa, naiwny kancjonał skąpany w gęstym koanowym bluryzmie.

Materię albumu tworzy ambientowy fundament, okraszony nutami muzyki konkretnej i folkowego zaduchu. To pożeniony z Christiną Vantzou Biosphere, który najadł się Celera, naczytał nondualistycznych guru, a na koniec przypomniał wreszcie, że jest tym – Lugsharem.

Muzyka naiwna jest dla Lugshara tym, czym Selected Ambient Works było dla Aphex Twin. To dzieło kompletne – jest wybuchem materii, jej rozkwitem i unicestwieniem, domknięciem uroborosa, pełnym obrotem kołowrotu.

Boska cząstka I

W 2010 Lugshar był jeszcze zupełnie nieświadomy swoich naiwnych mocy. Projekt liczył sobie niespełna kilka miesięcy. Mimo to już w marcu tamtego roku pojawiło się demo Synestezja, a w czerwcu krótki split z niemieckim projektem industrialowym Fvchs.

I chociaż wszystkie te rzeczy przepadły w odmętach czasu, to istnieje nić Ariadny, która prowadzi przez labirynt tych 10 lat, przez gęstwinę myśli i uczuć, wprost od tamtych wydarzeń, aż do dzisiaj, do teraz, do tej właśnie chwili – do premiery Muzyki naiwnej.

Jeśli podążymy za kłębkiem, jeśli zrobimy to z uważnością, odkryjemy wtedy to co trwałe i wieczne, co łączy wszystko. Coś, czego nie da się kupić, ale też nie da się stracić. Przez najbliższe dwa tygodnie będę opowiadał Wam o tym, dokąd prowadzi ta nić. 2010 — Boska cząstka I.

Boska cząstka I

Impresja dziecięca

wszystkie dzieci to robale schwytane w pajęczą sieć
kryształowe wzory swych rodziców
cicho boleje ich żałosna pieśń snuje się przez świat
od zawsze wciąż nowa przechadza się osoba i szuka
właściwości czy też wielkiego planu

kryształowe wzory to wszystko

Impresja dziecięca

Cała ta wyprawa zaczyna się od nigdy nieodnalezionego, niesprecyzowanego impulsu. Choć ma on jakieś rzeczywiste podłoże, w grę wchodzi tu już jednak coś więcej — jakieś pozazmysłowe tchnięcie, energia która jednak nie nasyca, ale raczej usypia to, co przyziemne i coraz mniej znaczące.

W tym tkwi być może sedno – oto czucie nienazwane, dręczące nas od kiedyśmy tylko pierwszy wdech wzięli, czucie nienazywalne, bo jak dotrzeć do istoty tych rozmyślań? Jak oddać, choćby miernie, ich sączenie się, powolne namaczanie naszych dusz? Nie ma w nich przecież ani racjonalności, ani logiczności, ani określoności.

1

Élan vital, siła życiowa, pęd. Pojawia się z rzadka, na chwilę, w miejscu i czasie przez siebie tylko wybranym. Płynie jak rzeka, raz to wolniej, raz szybciej, zakręcając, zmieniając swój tor, rzeźbiąc otoczenie. Rozpędzony wszechświat zmierzający w sobie tylko znanym kierunku. Czy wszystko musi tak pędzić?

Mój pęd zawierał w sobie dziki i spontaniczny bieg przez mokrą, skrzącą się rosą łąkę. Pęd to natłok myśli jeszcze dziecięcych, niewinnych, układających się w sposób, w jaki układać je potrafią tylko kilkulatkowie, bez zbędnego cenzurowania ich rozsądkiem. Pęd to radosne przeskakiwanie przez błoto, które nie zniechęcało mnie swym lepkim brudem, a sprawiało tylko, że gnałem dalej. Pęd to harmonijny niepokój, który iskrzył się w przyjemnym zmęczeniu.

2

Aż w końcu zawsze pojawiało się coś, co sprawiało, że niepokój rósł kilkukrotnie, tak jak rośnie zrobione przez mamę ciasto w piekarniku. Pojawiał się strach. Jeśli chcesz wiedzieć, czym jest czysty strach - zapytaj dziecka: to potwory spod łóżka, to niemożność ruszenia się, gdy ciało i instynkt szarpią nas do ucieczki.

Ostatecznie zawsze zasypiałem w znużeniu. Potem pojawiały się sny – impresje zawsze będące w mojej głowie, wytwory jaźni i wyobraźni, będące częścią nieprzerwanej podróży. Migoczące słońca, miękki dotyk uśmiechów bliskich, misternie utkana siatka słodkich smaków świeżo zerwanych z ogródka owoców i zapachu rozkosznie ciepłej od słońca gliny. Wszystkie te małe rzeczy, które czule mnie otulały, gdy jeszcze mnie samego nie było stać na objęcie sobą więcej.

3

Brzezinki w zielone świątki, dym, ciepło i tłuszcz. Śpiewy ptasie i dziecięce śmiechy. Czarna kotka wylegująca się na trawie i przeciągająca w cieniu. Wszystko to zlewało się w jednolitą masę obrazów i dźwięków bycia i przemijania. Jestem – tylko to mogłem wiedzieć na pewno, chociaż nie wiedziałem, co to mogłoby znaczyć.

Co to znaczy? Jakie znaczenie mogłyby mieć te dziecinne przemyślenia? Jednak powracają wciąż, bo choć lata przesączyły się już przez palce, a wciąż pytania tamte doszukują się odpowiedzi.

4

Słońce zachodzi, powoli zalewając błękit przestworzy swoim przeciągłym, czerwonym oddechem. Znam dobrze ten oddech, znam to tchnienie. To ostatnie tchnienie, które wydaje z siebie dzień – tuż przed tym, jak ma umrzeć, jak ma zostać nieodwołanie wpisany w poczet dni minionych, dni dawnych, mniej lub bardziej zapomnianych. Letnie dni – one zwłaszcza – dudnią jak krople z cieknącego kranu, niepostrzeżenie przesączając powoli litry upływającego bezpowrotnie czasu.

5

Dzieci zawsze wiedzą, są jak najczulsze odbiorniki, które rejestrują każdy uczuciowy szum, każdy słowny fałsz. Sprawy dorosłych bywały dla mnie złowrogie i zagrażające. Leżałem i pozwalałem ciepłej melodii kołysanek falami rozlewać się i odbijać od ścian – w tę i z powrotem. Nie dotyczyły mnie sprawy świata dorosłych, ale dotyczyły mnie ich emocje. Starałem się czasem podsłuchać, o czym rozmawiają, ale ich słowa rozmywały się, a obrazy zanikały jak w zepsutym telewizorze.

6

To obcy komunikują się ze mną, przesyłając niezrozumiałe sygnały do moich uszu. Szumy, dzwony, jęki. Nastrajam odbiornik, ale nie mogę złapać ich sygnału. Tylko trzaski.

Impresja daleka

a kiedy znowu dźwięk poruszy dźwięk
albo zapach załaskocze
wiatru szum wypieści zmysły moje
wspomnienie zajaśnieje sen zakwitnie
czy będę wreszcie wiedział jak pytać

Impresja daleka

7

Nocna improwizacja – ciepłe fale jeszcze się rozlewają, wybrzmiewa słodkie zapomnienie. Na pograniczu jawy i snu tańczą jeszcze resztki dziecięcej prostoty i bezpośredniości. Chciałbym trwać zawsze w tej chwili. Nie jestem obciążony żadnymi odpowiedziami, nie ma jeszcze nawet pytań.

Mam sen: jako dziecko biegnę przez kwiecistą łąkę skąpaną w świetle słońca. Nagle łąka urywa się parę metrów przede mną - dalej nie znajduje się już nic. Nie jestem w stanie zatrzymać się tak szybko, za moment dotrę do jej kresu. Czas zwalnia, ale to mi nie pomaga – nie mogę nic zrobić, nie mogę zmienić kierunku, nawet przewrócić się. Jestem już na samym skraju… Nie wiem, co dzieje się potem – sen urywa się, ale ja się nie budzę.

8

Przechodzę przez wąski korytarz – to szeol, odłączenie od samego siebie. Krzyczę: mamo, tato! Ale jest za późno i za wcześnie. Dziecko zostaje oderwane.

9

To, co teraz się dzieje, jest już zupełnie niezrozumiałe. To opowieść o samotności i alienacji, o braku zrozumienia. Jestem uwikłany w pajęczynę pytań i braku odpowiedzi. Marzę o śmierci, ale nie potrafię odróżnić jej od życia. Jestem na skraju.

Jedyne, co mam,
to chropowatość moich słów,
to nagość mojej skóry,
i brutalność moich rąk,
gdy wyciągam je do góry.

To jest opowieść o mnie, ale kto ją opowiada?

10

Kto opowiada tę historię? – to właśnie pytanie przenosi mnie nagle po-za i wszystko co przedtem cichnie, oddala się coraz bardziej i coraz szybciej, wibrując przy tym i pięknie tańcząc jak w soczewce kalejdoskopu. Odczuwam to jak podróż tunelem poza czas i przestrzeń. Wolę stać tyłem do kierunku ruchu. Gdy stoję przodem, czuję że wszystko gna szaleńczo w moją stronę, ale ja niczego nie mogę złapać. Wszystko porusza się za szybko, wymyka mi się z rąk i pozostawia tylko ból tego, czego nigdy nie było. Ale kiedy stoję tyłem, nie ma niczego, co mógłbym mieć, niczego nie mogę złapać; a jeżeli cokolwiek widzę, to już mknie to coraz szybciej i dalej ode mnie, patrzę jak odchodzi.

Nic nie mogę stracić, bo nic nigdy nie było naprawdę moje.

11

Widzę żywotny pęd dławiony przez świątobliwy strach. Słyszę tę wieczną ciszę, która ustępuje tylko na krótki moment słodyczy dziecięcych kołysanek, odczuwam jeszcze posmak fantazji i marzeń snutych nieśmiało nocą. Dlaczego to takie strasznie piękne, ten fałszywy sen, po co to szaleństwo? Kalejdoskopowe wizje tracą barwy. To nigdy nieodgadniona niewiadoma, która zawsze towarzyszy nam wszystkim i przypomina się nieustannie. Sentezja – to ostatni, dogasający znak mojej pamięci. Nie ma już kolorów ani dźwięków. Zamykam oczy.

Moja historia nie ma dalszego biegu, pęd nagle urywa się jak mój dziecięcy bieg w trawach, ale mimo to – ja pozostaję. Unoszę się w pustce. W mroku pozostał tylko jeden świetlisty punkt – wyczuwam ciepło bijące od niego. Wiem, że to źródło – ten, kto opowiada moją historię.

I chociaż drżę, zbliżam się. I r o z p o z n a j ę.

12

poprzez czas
boska cząstka
zakwita w każdym z nas